Czy kwestia wirusów, a właściwie sposobu ich postrzegania, może w jakiś sposób wpłynąć na życie każdego z nas? Kwestia ta jest o tyle ważna, że każdy z nas tak naprawdę żyje i podejmuje długofalowe decyzje zawsze zgodnie ze swoimi najgłębszymi przekonaniami o rzeczywistości. Zadajmy więc sobie pytanie: Czy zmiana myślenia o wirusach ma dla nas jakieś znaczenie? Odpowiedź będzie dwuznaczna: I tak, i nie. Trucizny oraz wirusy mają zaskakująco dużo cech wspólnych. Dlaczego więc te drugie traktujemy jako coś nieomal „ożywionego”?
Bez względu na to co myślimy o wirusach, procesy chorobowe po kontakcie z nimi będą się rozwijały swoim tempem – sposobem znanym, opisywanym i coraz lepiej rozumianym przez medycynę. Zmiana myślenia o wirusach nie sprawi, że przestaniemy chorować.
Z drugiej strony, zaczniemy inaczej podchodzić do sprawy, jeśli będziemy mieć na uwadze, że postępowanie z wirusami bardziej powinno przypominać unikanie zatrucia niż zakażenia.
Inaczej będziemy się zachowywać, wiedząc, że w otoczeniu mamy pewne chorobotwórcze stężenie biernej, trującej cząsteczki chemicznej (jak np. arszeniku), jaką jest wirus, niż aktywnego, „czyhającego” na nas czynnika infekcyjnego[1].
Mówiąc krótko, chorować będziemy nadal, ale mamy szansę chorować rzadziej. W konsekwencji może nas to uchronić przed powikłaniami. Przede wszystkim pozwoli nam odzyskać poczucie kontroli nad swoim życiem. Długotrwałe poczucie utraty kontroli leży zawsze u podłoża zachowań lękowych, a poczucie braku sensu wszelkich działań dokłada nam depresję.
Zatrucia a zarażenia
Jeśli potraktujemy wirusy serio, zgodnie z ich nazwą, czyli jako trucizny czy jady, to sposób naszego myślenia, a następnie postępowania powinien zacząć przypominać postępowanie w zatruciach.
W zatruciach najważniejsza jest profilaktyka, czyli unikanie trucizny, oraz wiedza o czasie przyjęcia trucizny i dawki. Objawy chorobowe, czyli objawy zatrucia wirusami, są proporcjonalne do dawki, jak w przypadku każdej trucizny.
Z wirusami jest tak jak z każdą trucizną, która musi zostać „wciągnięta” przez organizm, rozprowadzona i dostarczona do komórki, aby tam mogła zareagować ze swoim celem. Trucizny wykazują również coś w rodzaju zakaźności. Wydzieliny zatrutego człowieka zawierają truciznę i mogą powodować objawy zatrucia u innych osób mających z nimi kontakt[2].
Trucizny i wirusy. Podobieństwa i różnice
Nie dotyczy to wszystkich trucizn, ale reguła ta obowiązuje również wirusy. Nie każda trucizna i nie każdy wirus przenika do wydzielin. Pozbywanie się trucizny z otoczenia nazywane jest dekontaminacją i takie pojęcie wydaje się bardziej właściwe w przypadku pozbywania się wirusów niż dezynfekcja. Trudno w przypadku arszeniku czy innej trucizny formułować sądy, że wykorzystuje ona mechanizmy fizjologiczne organizmu w celu osiągnięcia swojego celu. Tak jednak myślimy o wirusach.
Jedyną jakościową różnicą między wirusami a truciznami (w tym lekami) jest to, że w odróżnieniu od nich wirusy ulegają namnażaniu w organizmie, co oznacza, że przyjęcie nawet niewielkiej liczby cząsteczek wirusowych może spowodować chorobę po ich namnożeniu przez organizm[3].
W praktyce oznacza to, że po przyjęciu „zwykłej” trucizny najgorsze są pierwsze dni, a każdy kolejny dzień daje większą szansę wyzdrowienia z powodu eliminacji trucizny przez organizm. Toksyczność z czasem maleje. Przy „zatruciu” wirusowym przebieg choroby się nasila, gdyż organizm produkuje, a właściwie powiela, nowe cząstki wirusa. Toksyczność wirusowa z czasem rośnie i nazywamy ją chorobą.
Czynnik aktywny, jakim jest bakteria lub pierwotniak czy pasożyt wielokomórkowy, „czyni” swoją pracę w dużej niezależności od nas. Bierność czynnika chorobotwórczego (wirusa lub „zwykłej” trucizny) oznacza, że w zasadzie wszystko zależy od nas. Czynnik bierny nas nie atakuje i nie poszukuje.
Wirusy nie wnikają do nas aktywnie – to my sami „wnosimy” je do naszego organizmu. Wirusy nie rozmnażają się w nas same z siebie, a są namnażane przez nasze komórki. W przypadku wirusów, jak i w przypadku trucizn, wiele zależy od nas samych, a głównie od naszych zachowań.
Podatność na czynniki zewnętrzne
Wirusy podobnie jak trucizny, a może nawet bardziej, są podatne na czynniki zewnętrzne i tak jak obecnie je rozumiemy są wbrew pozorom delikatnymi cząsteczkami chemicznymi. Regułą jest, że im większa i bardziej skomplikowana cząsteczka chemiczna, tym łatwiej ulega rozpadowi.
Wirusy w olbrzymiej większości są rozkładane przez prawie wszystkie środki czyszczące (detergenty) i dezynfekcyjne, a nawet wysoką temperaturę i promieniowanie UV, w tym słoneczne. Wszystko zależy od stężenia czynników chemicznych i natężenia czynników fizycznych.
Duże stężenia i natężenia niszczą wirusy, małe modyfikują budowę nici nukleinowej. Nazywamy to (znowu przez analogię do świata ożywionego) mutacjami. Wirusy pozostawione na zewnątrz organizmu, narażone na czynniki fizykochemiczne, powoli znikają ze środowiska i nigdy poza organizmem nie przyrastają w liczbie w odróżnieniu od bakterii, których liczba w korzystnych warunkach przyrasta, a okresy trudne mogą przetrwać, tworząc tzw. przetrwalniki.
Wirusy tak jak inne cząsteczki chemiczne nie wytwarzają żadnych form pozwalających im przetrwać trudne warunki. Tu liczy się tylko „naga” chemia i fizyka.
Zwykła sezonowość zakażeń wirusowych
Zrozumienie i zaakceptowanie natury wirusa jako nieożywionego konglomeratu makrocząsteczek biologicznych wyjaśnia jedną z obserwacji epidemiologicznych, jaką jest sezonowość nasilenia infekcji wirusowych roznoszonych drogą środowiskową, zawsze z tendencją do większego natężenia w okresach chłodnych i zimnych, a mniejszego natężenia w okresach ciepłych i bardzo ciepłych[4].
W rozważaniach pomijamy istotny w ogóle, lecz obecnie na terenie Polski mało istotny czynnik jak niedobory żywieniowe (ilościowe czy jakościowe) mogące wpływać istotnie na funkcjonowanie układu immunologicznego.
Roczne różnice temperatur powietrza na terenie Polski mogą sięgać 50 stopni, co dla stabilności cząsteczek chemicznych, w tym dla cząsteczek wirusowych poza organizmem, ma duże znaczenie. W lecie cząsteczki chemiczne rozkładają się szybciej, co w przypadku wirusów oznacza ich dezaktywację, zima natomiast oznacza większą stabilność, czyli zachowanie właściwości chorobotwórczych. Nie ma tutaj żadnych zjawisk biologicznych. Są jedynie zjawiska fizykochemiczne.
Zjawiska biologiczne pojawiają się i mają znaczenie tylko w sytuacji, gdy wirus znajduje się w organizmie. Czas trwania zakaźności wirusów w temperaturze ok. 25 C wynosi 2-3 doby, podczas gdy w temperaturze 4 C ok. 3 tygodni. Dlatego w laboratoriach gromadzi się i przechowuje wirusy w zamrażarkach. Temperatura nasłonecznionego podłoża w upalne dni w Polsce może osiągnąć nawet 65-70 stopni C i trwać przez kilka godzin. Jest to temperatura umożliwiająca usmażenie jajecznicy.
Większość wirusów nie jest w stanie przetrwać w stanie natywnym (bez zaburzenia struktury cząsteczki) w takich warunkach z tego samego powodu co białko jaja kurzego. Białko jaja kurzego ścina się – czyli mówiąc naukowo: ulega denaturacji – podobnie jak białka wirusowe. Składowa białkowa większości wirusów, w tym i koronawirusa, ulega „ścięciu” w zakresie 50–55 stopni C. Kwasy nukleinowe roztapiają się, i to dosłownie, w temperaturze ok. 70 C.
Sezonowość odwrotna zakażeń wirusowych
Sezonowość, choć odwrotna, dotyczy wirusów przenoszonych przez zwierzęta. Wirusów tych jest ok. 150 gatunków, głównie arbo- i robowirusów, roznoszonych odpowiednio przez owady (ok. 75 gatunków z serotypami) i gryzonie (ok. 30 gatunków). Pozostałe ok. 45 gatunków jest przenoszonych przez liczne inne zwierzęta (m.in. ptaki, nietoperze, małpy, bydło).
Przenoszenie wirusów w ciele innych organizmów tzw. wektorowe, może chronić cząstki wirusowe przed tak dużymi wahaniami temperatury dzięki bardziej stabilnym warunkom panującym we wnętrzu organizmu przenoszącego wirusa. Powoduje to zmniejszenie wpływu sezonowych zmian klimatu na rozkład intensywności infekcji w ciągu roku.
“The maintenance of infectivity by any pathogen outside the host is dependent on a number of factors including temperature, moisture, dehydration, and UV light. Temperature has the greatest effect, since the rate of most chemical and physical processes are dependent upon it”. Int J Prev Med. 2013 Feb; 4(2): 128–132.
Zakończenie
W jednym z kolejnych artykułów omówimy, w jaki sposób można jeszcze bardziej ograniczyć tę liczbę i czy jest potrzeba, aby to robić. Wiele wirusów, nawet chorobotwórczych, nie stanowi dla „zwykłych” ludzi zagrożenia – nie tylko dla życia, ale nawet w kwestii powodowania powikłań. Poza tym znaczenie niektórych wirusów wzrosło nadmiernie w dobie transplantacji narządów, w tym przetoczeń krwi. Z powodu częstości, a więc w powszechnym odbiorze „zwykłości” tej procedury, nawet nie myślimy o transfuzji krwi jak o przeszczepie tkanki, jaką w swojej istocie jest.
O autorze:
Dariusz Struski – lekarz medycyny, specjalista w dziedzinie medycyny rodzinnej z trzydziestodwuletnim stażem pracy w Polsce, Szwecji, Norwegii. W przeszłości kierownik Ośrodka Kształcenia Lekarzy Rodzinnych we Wrocławiu. Obecnie wykładowca z zakresu Evidence Based Medicine (Medycyny opartej na faktach) oraz medycy rodzinnej, ze szczególnym zainteresowaniem dotyczącym chorób zakaźnych.
[1] K.H. Antman. Introduction: The History of Arsenic Trioxide in Cancer Therapy. „Oncologist”, s. 1–2, 2001.
[2] Richard C. Dart: Medical toxicology. Philadelphia: Lippincott, Williams & Wilkins, 2003.
[3] Carter J., Saunders V., Virology. Principles and Applications, Wiley, 2007.
[4] Clin. Microbiol. Infect.2012 Oct;18(10):946-54.